niedziela, 14 listopada 2010

11-14.11.2010r. Independence Day 2010




Jakoś udało się zorganizować i wybraliśmy się na Independence Day 2010. Kopalnioki na Hawajach :) Już sam dojazd do Miasteczka Śląskiego był pasjonujący, bo łącznie podróżowaliśmy 4 liniami autobusów, dwóch różnych przewoźników. Ale dotarliśmy, i jak zaczęło się ulewnie, tak w Miasteczku zaświeciło słońce.
Na miejscu wielu już czekało i zbierało się do wyjazdu, czekało nas zwiedzanie zabytkowej kopalni srebra w Tarnowskich Górach. Dzięki uprzejmości WuZeta udało nam się tam dotransportować, po drodze zahaczając o kesza Art_057 STA-LOVE, którego wcześniej zdobyliśmy sami, czekając na jeden z autobusów. Pod kopalnią czekał nas kesz ZYR 17 - Kopalnia w Tarnowskich Górach i dużo nowych twarzy do poznania :) Do zwiedzania podzielono nas na 2 grupy (ograniczona była pojemność łódek), a pan przewodnik nie umiał pojąc co nas łączy, że organizujemy to spotkanie, skoro nie jesteśmy rodziną. Na miejscu się poschylaliśmy, pomoczyliśmy, popływaliśmy i wyjechaliśmy z powrotem na powierzchnię. Takie miejsca zupełnie inaczej widzi się jako dziecko, a jako dorosły człowiek :) 



Ale żałuję, że nie oferują już pudełeczek za 2zl z kryształem górskim i innymi skarbami ziemi. Po zwiedzaniu poszliśmy w rozjazdy, bo każdy liczył na inne kesze. Tym razem podróz zawdzięczamy art_noise i Żywcowi, który chcąc nie chcąc spędził z nami całe popołudnie szukając keszy. Jeden znaleźliśmy od logbooka, bo niestety został zdewastowany. Następnie udaliśmy się do Pyskowic na Pyskowicki rynek, potem były 2 kolejne nieudane próby zaliczenia keszy, i czas był wracać na oczekiwaną przez wszystkich grę terenową. Na miejscu z Łzą i Elą oraz Doktorem i bogobigiem zdobyliśmy kesze w Miasteczku Śląskim: Drewniany kościółek w Miasteczku Śląskim oraz nowy Pomnik Obrońców Ojczyzny
I w końcu nadeszła godzina, zwabiono nas do ciemnego lasu, po ciemku ;] Polataliśmy trochę szukając wieńców, najledliśmy się mózgiem hawajskiego naukowca (bądź ufoludka, zależy od drużyny), a na końcu zdobyliśmy beczkę kopalnionych skarbów, paczki kopalnioków, piwa śląskiego i co najważniejsze szampana dla wygranych - znaczy się wszystkich :) Poszło szybko, ale rozruszani wróciliśmy by się rzygotować do hawajskiej imprezy. Część ludzi musiała nas opuścić, ale większość jednak wpadła. My idąc skrótem natknęlismy się na chyba dzika w lesie, szczęśliwie nas zignorował, ale ja stresu przeżyłam co niemiara. Na hawajskiej imprezie królowały iście hawajskie czapki i polary :) ale po co ogrzewanie, jak mieliśmy czym się zająć, bo podrzucili nam parę mobilnych/own keszy. Bgdan rozwikłał Eureka na GPS, ja próbowałam z rroarrem i nocheoscurą dać radę Ziele prawdę ci powie. W końcu dzięki naprwadzeniu Chestera wszystko było na swoim miejscu, ale w nosie wciąż te zapachy :) Ale kto był ten wie, że największym hitem wieczoru był Taniec Hula, prowadzony przez Chestera. Ja jak to zostało skromnie ujęte na filmiku, zasiadałam w loży szyderców wraz z nieliczną grupą osób, reszta opowiadała nam historię o keszach na Hawajach :) Gdy temperatura osiągneła swój prawdziwie hawajski zenit ruszyliśmy w stronę ośrodka noclegowego, gdzie nas ledwo pani wpuściła, bo chyba było już późno. 



Rankiem dnia następnego, po raz kolejny dzięki uprzejmości Żywca, wybraliśmy się w stronę Zabrza, po drodze zaliczając kesze z bogobigiem i WuZetem: Sztolnia "Gotthelf" – "Wspomóż Bóg" i Pałacyk w Rybnej. Potem już rosto na Zabrze, do Królowej Luizy. W oczekiwaniu na resztę ekipy poszukiwano kesza Luiza i jej naziemne skarby, plotka głosiła, że go nie ma, jednak był na miejscu :) Ludzie podojeżdżali i została nam pokazana Parowa Maszyna Wyciągowa, która na wszytskich zrobiła jakieś wrażenie, czy wielkościa, czy zapachem, a nawet swoją konstrukcją i tym, że wciąż działa. Potem dołączyli do nas grupę niezrzeszonych ludzi, którzy się dziwili, kiedy to geokeszerska ekipa obskoczyła Czarną Perełkę. Z resztą nasz przewodnik też się troszkę zdziwił, że mu się grupa rozlazła z tajemniczymi okrzykami "jaki jest hint?", "macie?", "jest tam?", "kto się chce wpisać?" itp. :) Gdy już zeszliśmy w podziemie jakoś stało się, że padło nam światło. Zagubieni, niezrzeszeni turyści próbowała sobie poświecić komórkami, a naszej grupie udało się ich zawstydzić, bo każdy miał ze sobą latarkę :) Trzeba wiedzieć, co w kopalni może się przydać ;) Pochodziliśmy, pojeździliśmy podziemną ciufcią, po czym nadszedł czas obiadu. Po drodze zahaczyliśmy o Wiatrak, potem zajęliśmy pół knajpy. Po jedzeniu, znów udaliśmy się w rozjazdy, choć udało się jeszcze w grupie odnaleźć Rufflesy. I ostatecznie my, Limaki i ToJoJaMi wpadliśmy Na przeklętej ziemi. Po ciemku miejsce robi jeszcze większe wrażenie jak za dnia, każdy zgrzyt okna i podłóg był straszny. Ale ekipie udało się po kolei zdobywać etapy, prędkości nadawała ich działaniom adrenalina. I tak dla nas zakończył się ID2010.

 



Dzięki wszystkim za uczestnictwo i dotrzymywanie towarzystwa w te dwa dni, oby do następnego :) I jak przystało Aloha! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz